Trekking Ausangate – Peru

Często pytacie mnie jakie jest moje najbardziej ulubione miejsce w Peru. To jest bardzo trudne pytanie, ponieważ Peru jest tak olbrzymim i zdywersyfikowanym krajem, że trudno wybrać tylko jedno miejsce. Mimo to, jest taki jeden trekking w Peru, który nie należy do najłatwiejszych wędrówek, ale za to jest miejscem, które zaliczyłabym do jednych z tych, do których trzeba się udać będąc w Peru. Jest to trekking Ausangate.

Region Ausangate jest jednym z najbarwniejszych miejsc w Peru jakie do tej pory udało mi
się odwiedzić. Legendy, lokalna ludność, tradycyjne stroje, lodowce, siedmio – kolorowe góry
czy malownicze wioski to tylko jedne z wielu atrakcji, które czekają na chętnych przygody.
Spędzenie jednego dnia w tym rejonie nie wystarczy. Najlepiej to wybranie pięciu dni
trekkingu, który zabiera podróżników w głąb regionu, aż pod samą świętą górę Ausangate,
tam gdzie żadne środki transportu nie mają dostępu, a dotrzeć można tylko pieszo lub
konno… Razem z moim mężem zrobiliśmy vloga z tego miejsca. Spaliśmy u jednej z lokalnych rodzin i nagrywaliśmy ich życie. Zobaczcie sami tutaj.

TREKKING AUSANGATE
Co najbardziej wyróżnia region Ausangate? Przede wszystkim różnorodność pejzaży, stada
lam oraz alpak, przy których zobaczymy samotnego pasterza, czy brak turystów na szlaku.
Podczas trekkingu zobaczymy wszystko – od lodowców, wysokich ośnieżonych szczytów, do
gór o siedmiu kolorach, turkusowo – czerwonych lagun i zielonkawych dolin. Trekking wokół
góry Ausangate można nam zająć od 3 do 6 dni. Jak można przypuszczać, 3 dni trekkingu
są bardzo intensywne, dla dobrze już zaaklimatyzowanych turystów i miłośników sportu,
którym nie przeszkadza chodzenie po 10 godzin dziennie. Najlepiej jest wybrać 5 dni
trekkingu, gdzie można na spokojnie podziwiać niecodzienne krajobrazy. W czasie takiego
trekkingu człowiek może poczuć się dość samotnie – dla większości podróżników
przyjeżdżających do Peru jest to teren w ogóle nieznany. Dlatego też na szlakach
Ausangate podczas marszu, trudno jest spotkać innych obcokrajowców. Nie da się ukryć, iż
jest to jedna z głównych zalet, która czyni ten region bardzo atrakcyjnym. W niektóre dni,
pod koniec marszu, można skorzystać z naturalnych ciepłych wód, gdzie przychodzą lokalni
mieszkańcy aby wziąć kąpiel. Jest to jedno z niewielu miejsc, gdzie większość z nich może
skorzystać z ciepłej wody.

Pasterze na co dzień wypasają swoje barany, owce, alpaki czy lamy. Kobiety, w kolorowych
strojach na wysokości 5000 m n.p.m., czekają ze swoimi wyrobami artystycznymi na
nielicznych turystów. Ich unikatowe bransoletki, torebki, portfeliki można kupić tylko tutaj, w
tym rejonie, na tej wysokości. W innych miejscach takich samych wyrobów się już nie
znajdzie. Przechodząc przez różne wioski nie trudno natrafić na gromadki dzieci z brudnymi
policzkami, spalonymi od mocnego słońca, które widząc twarze turystów podbiegają do nich
prosząc o coś słodkiego. Dzieci w tych regionach rzadko co mówią po hiszpańsku,
większość z nich posługuje się językiem keczua od urodzenia, a dopiero w szkole zaczynają
się uczyć hiszpańskiego.

ARRIEROS
Podczas naszego trekkingu w regionie Ausangate towarzyszą nam zawsze lokalni ‘arrieros’. „Arriero” po hiszpańsku znaczy „poganiacz mułów”. Ja tego
polskiego tłumaczenia bardzo nie lubię, więc będę używała hiszpańskiego słowa arriero na
określenie naszych pomocników. Czym zajmują się arrieros? Wszystkim. Dbają o konie,
które z nami idą, gotują dla nas, pokazują nam nowe szlaki, uczą podstawowych słów w
języku keczua. Bez nich trekking byłby o wiele trudniejszy i bardziej męczący. Najważniejszyz arrieros w naszej grupie to Pablito, który dyryguje wszystkim i jest również szefem kuchni.
Pablito pochodzi z tutejszych regionów, tak samo jak inni pomocnicy. Większość tubylców
mieszka w domu zbudowanym z materiału zwanego adobe (cegła suszona na słońcu).
Wyposażenie domów jest bardzo ubogie – w środku znajduje się materac, piec, parę
garnków i mnóstwo koców chroniących przed zimnem. W nocy na takiej wysokości (mniej
więcej 4000 m n.p.m.) temperatura spada poniżej zera. Pablito ma piątkę dzieci. Widzę je
wszystkie, jak przygotowują się do pójścia do szkoły. Myją się rankiem, na zewnątrz w
zimnej wodzie, gdy już wyjdzie słońce, ponieważ w domu nie ma bieżącej wody, nie mówiąc
już o ciepłej. Na zewnątrz jest tylko kilka stopni powyżej zera, a te dzieci biegają wokół mnie
w swoich sandałkach, które noszą niezależnie od pogody. Gdy patrzę jak zniszczone są ich
pięty oraz palce u nóg uświadamiam sobie, w jakim komforcie żyję. Wszyscy nasi arrieros
również chodzą w sandałach podczas trekkingu. Pablito raz popłakał się, gdy mu
zostawiliśmy jedne z naszych butów trekkingowych. Za nasze dobrodziejstwa otrzymaliśmy
od jego żony pieczoną świnkę morską, którą wspólnie zjedliśmy. Pablito jest przed
czterdziestką, ale gdy na niego patrzę, to wydaje się, jakby już miał około 50 lat. Twarz oraz
stopy ma bardzo zniszczone od wiatru, a ręce porozcinane od ciężkiej pracy w złej
pogodzie. To tylko jedne z wielu ujemnych stron prowadzenia trekkingów oraz życia w
górach na takiej wysokości. Pablito zwraca szczególną uwagę, ponieważ zawsze ma
wypchany jeden policzek, a na jego zębach są wieczne pozostałości po żuciu liści koki.
Warto pamiętać, że przyjeżdżając w tutejsze rejony trzeba już być dobrze
zaklimatyzowanym.

Codziennym lekiem na chorobę wysokościową w tych terenach jest
herbatka z liści koki albo z muni, którą się tutaj pije trzy razy dziennie. Nasi arrieros już
herbaty z liści koki nie piją, wolą żuć same liście, które chomikują w jednym policzku.
Sposób wkładania tych liści do buzi też jest specyficzny. Wkłada się jeden liść za drugim, aż
w kupie ich będzie około 50. I tak to żują panowie i panie przez jedną, dwie, trzy godziny…i
od nowa. Liście koki nie tylko dodają energii czy pomagają lepiej znosić wysokości, ale także
sprawiają, że człowiek nie czuje się głodny. Są one dostępne dla każdego. Na lokalnym
targu można kupić worek liści koki za symboliczną złotówkę. Dodatkowo, liście koki podczas
takiego trekkingu służą naszym arrieros za kartę przetargową dotyczącą miejsca rozłożenia
naszego kempingu. Gdy już znajdziemy dogodny teren na nasze obozowisko, zazwyczaj
wieczorem przychodzi do nas pasterz, który opiekuje się tym miejscem na co dzień. Za
pozwolenie na rozłożenie obozowiska Pablito dzieli się z nim woreczkiem liści koki. Pasterz
również posila się z nami i czasami prosi o symboliczną kwotę za użytkowanie z jego terenu.

Tęczowa Góra

Podczas 5 dniowego trekkingu docieramy do jednego z najpiękniejszych miejsc w Peru – do sławnej Tęczowej Góry (Rainbow Mountain). Zaraz obok tęczowej góry znajduje się Valle Roja (Czerwona Dolina), która również zwiedzimy. Codziennie do tej góry podchodzi około 1000 turystów, którzy chcą zrobić sobie selfie z kolorową górą. My dotrzemy do kolorowej góry w godzinach, w których nie będzie już tysiąca turystów, a sama góra będzie tylko dla nas 😉

Jeśli będziecie w Peru pod koniec maja, początek czerwca, to koniecznie wybierzcie się na jeden z najpiękniejszych festiwali w Peru. Nazywa się on Quyllirit’i. Jest on związany z pewną legendą.

Legenda Apu Ausangate

Słowo „Apu” w religii inkaskiej oznacza „żywą duszę gór”.
Inkowie wierzyli, że niektóre góry mają swoje dusze. W regionie Cusco znajdziemy 12 takich
świętych gór Apu, są to między innymi: wspomniane Ausangate, Salkantay, Mama Simona
czy Pikchu. Co roku tysiące pielgrzymów z pobliskich wiosek, jak i również z innych części
kraju, zjeżdżają się do stóp świętej góry Ausangate, aby celebrować festiwal Quyllirit’i
(zwany również Gwiazdą Śniegu), który jest obchodzony początkiem czerwca i trwa przez
kilka dni. Jest to festiwal zarówno katolicki, jak i związany z wierzeniami Inków. W trakcie
jego trwania pielgrzymi czczą zarówno Jezusa Chrystusa, jak również świętą górę
Ausangate. Śpiewy, kolorowe stroje, granie na lokalnych instrumentach, to tylko jedne z
wielu atrakcji, jakie można podziwiać będąc uczestnikiem festiwalu.

Zdjęcia z festiwalu z 2018. Pamiętajcie, żeby się dobrze wyposażyć w dobry sprzęt kempingowy oraz ciepłe ubrania. W nocy temperatura sięgała do -10 stopni…

————————————————–